niedziela, 10 listopada 2013

Now You See Me

Żeby nie było, że tylko muzyki się czepiam postanowiłam wziąć na tapetę film, który pod polskim tytułem znać możecie jako "Iluzja". Oryginalny tytuł to "Now You See Me" - po raz kolejny ukłony i wielkie brawa dla tłumaczy. 



Może krótko o czym film jest:

(Opis zapożyczony z serwisu filmweb.pl):
Istniejąca od wieków tajna organizacja OKO zbiera ekipę najbardziej utalentowanych, obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami iluzjonistów i powierza im cel, którego nikt dotąd nie miał odwagi się podjąć. O grupie robi się głośno po spektaklu, podczas którego rabują bank znajdujący się na innym kontynencie, a miliony przelewają na konta ludzi obecnych na widowni. Tropem iluzjonistów rusza agent FBI, przekonany, że za ich działalnością musi kryć się coś więcej. Nie jest on jedynym człowiekiem, który chce poznać tajemnicę grupy, która przygotowuje się do realizacji bezprecedensowego planu.

Ocena na owym portalu: 7,5/10

No i co... I gówno. Zazwyczaj kierowałam się oceną na filmwebie i w większości przypadków się z nią zgadzałam. Niestety jeżeli o "Now You See Me" chodzi to było jedno wielkie rozczarowanie. Na samym wstępie mamy mnóstwo haseł typu "trzeba patrzeć głębiej" i "nie wszystko jest widoczne na pierwszy rzut oka", czyli mamy być przygotowani na głęboki film, z którego możliwe, że wyjdziemy z nostalgią, zastanawiając się nad sensem naszego marnego życia. Coelho i pseudointelektualny bełkot wita. I tak, wiem. Wiele osób może mi powiedzieć, że moje posty to też bzdety i się znowu czepiam. Okej, jak chcecie. Może i tak jest. Co nie zmienia faktu, że przez cały seans kilka razy miałam ogromną ochotę wyłączyć to ku***two i choćby położyć się spać. Ale tego nie zrobiłam. Wytrwałam do końca ciągle mając głupią nadzieję, że coś się stanie, coś sprawi, że faktycznie film będzie wart siedem i pół gwiazdki. Może jakiś przełom w fabule? Coś takiego, wiecie... że szczenę z podłogi zbierać trzeba będzie. Na próżno jednak...
Zmarnowany kawałek życia (nie żebym nie marnowała go tak na codzień siedząc choćby w internetach,  na durnych stronach... no ale zawsze...) i całkowicie dobita wiara w ludzkość. Jej resztki całkowicie uleciały gdzieś w atmosferę. W filmie znalazło się mnóstwo pozornie efektownych scen, które w gruncie rzeczy miały odwrócić naszą uwagę od całkowicie bezsensownej fabuły i dialogów. Widz na szukać "czegoś głębszego" i koniec końców powiedzieć, że to coś odkrył, bo przecież jeżeli nie widział głębszego przesłania to musi być idiotą. Kto chciałby za idiotę uchodzić? Nikt oczywiście.
Pomiędzy różnymi dziwnymi dialogami i scenami mającymi zamydlić nam oczy i wyłączyć logiczne myślenie mamy akcję tak przewidywalną, że aż nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Do tego na prawdę dobra obsada, która sugerowała, że wszystko będzie cud, miód i orzeszki. Szkoda.
I żeby nie było, ogólnie jarają mnie różne magiczne i tym podobne klimaty.
Co mnie najbardziej jednak wkurzyło to porównywanie go choćby do genialnego "Prestiżu" (który znajduje się w mojej liście TOP filmów ever) i cała ta otoczka "niesamowicie głębokiego obrazu"... Jeżeli chcę obejrzeć coś co nie wymaga myślenia albo po prostu popatrzeć się w ekran (ażeby nie wyglądało to zbyt dziwnie dobrze żeby na ekranie coś się pojawiało...)  - to może jeszcze, ujdzie. Co nie zmienia jednak faktu, że prędzej i tak sięgnęłabym choćby po "Man Of Steel", bo tam przynajmniej jest boski Henry, który czasami lata bez koszulki. A i efekty pozwalające czasami zrobić większe oczy i pokiwać głową. No i Henry. ;)


Tym optymistycznym akcentem zakończę życząc wszystkim dobrej nocy,
Aleks. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz